Jezu, Ty powołujesz mnie każdego dnia. Stawiasz coraz większe wymagania, a przy tym dajesz dwa razy więcej. Otaczasz opieką, a puszczasz w samodzielność. Chcesz kierować, a dajesz wolną wolę. Jesteś, a czasami znikasz.
Egzystencja człowieka. Z sekundy na sekundę, z minuty na minutę, z godziny na godzinę, z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc, z roku na rok. Czy jesteśmy ciągle Ci sami?
Zrozumiałem. Śmierć to nie tylko przejście, to nie tylko koniec ziemskiego bytowanie, ale przede wszystkim bezgraniczne zaufanie. Każdego dnia ufamy. Lecz ten jeden moment, ta jedna chwila to całkowite zawierzenie. Przygotować się na własną śmierć. Co może to oznaczać? Mamy popadać w paranoje? Czy wręcz przeciwnie? Zapomnieć?
Tak wielu młodych, moich rówieśników, nie zastanawia się nad śmiercią, nad celem naszej ziemskiej wędrówki radując się dobrami doczesnymi. Pytam się, po co radować? Ktoś mądrze powiedział, że do śmierci należy dorosnąć. Jednak czy większość z nas nie obudzi się z przysłowiową ręką w nocniku?
I wieczne pytanie – co będzie dalej? Czy śmierć to koniec, czy tylko przejście, co jest po drugiej stronie. I tutaj już każdy zastanawia się, każdy analizuje, tylko kiedy. Gdy już ma 80-90 lat i zdał sobie sprawę, że przychodzi czas na niego? Gdy dotyka go cierpienie, choroba? Czy może są to przemyślenie mało interesujące w porównania z problemami XXI wieku.
Dotychczasowe moje życie skupiało się nad przemyśleniami, dlaczego, po co , na co, itp. Gdy nie zdałem sobie sprawy, przez różne wydarzenia życiowe, a w szczególności zdrowotne, że tak naprawdę Jezus może nas powołać każdego dnia, każdej godziny, każdej minuty, każdej sekundy do siebie, do Domu swego Ojca.
Na spotkaniu Oazowym rozważaliśmy niedzielną Ewangelię. Gdzie padły mocne słowa: „Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi”[1]. Wtedy tak mocno dotarło do mnie, że Bóg nie powołuje raz w życiu, tylko cały czas, w każdym momencie mojego życia i do różnych rzeczy, spraw. Dla mnie najwidoczniejszym tego owocem jest dzień i noc. Każdego poranka Bóg powołuje nas do życia (życiem jest jeden dzień), układa swój plan dla nas, stawia wymagania, oczekuje, pragnie, daje, zostawia, odchodzi na drugi plan, zakrywa swą twarz. Każdego dnia bez wyjątku. Wieczór – sen – zaufanie. Zawierzenie. Zasypiam, tak jak tego dokonam w ostatnim momencie swojego życia. Zasypiam każdego dnia nie wiedząc czy jutro się obudzę. Bóg daje nam znak, byśmy namacalnie mogli doświadczyć cząstki śmierci.
Po różnych doświadczeniach wiem, że każdego dnia wieczorem przed snem, muszę mieć pewność, że wykonany plan tego dnia, głos powołania nie został zagłuszony lecz w pełni zrealizowany. Kładąc się nie mogę zostawiać spraw niedokończonych, lecz żyć i cieszyć się życiem jakby jutro miałby być koniec.
Chce, aby słowa św. Mateusza – „Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim”[2], „Oni natychmiast zostawili łódź i ojca i poszli za Nim”[3]
Chce z Nim każdego dnia iść i głosić Słowo, gdyż
„Na początku było Słowo,
a Słowo było u Boga,
i Bogiem było Słowo.
Ono było na początku u Boga.
Wszystko przez Nie się stało,
a bez Niego nic się nie stało,
co się stało.”
By móc wieczorem kładąc się spać mieć pewność, że na powołanie każdego dnia odpowiedziałem pełną parą: TAK. By Bóg mógł kierować moim życiem, bym każdego dnia był przygotowanym na powołanie do Domu Ojca. Pragnę czuwać, gdyż tak nauczał – „Czuwajcie, bo nie znacie dnia, ani godziny”[4]. Pragnę powracać do Niego, za każdym razem gdy zbłądzę. Pragnę wierzyć bo mówił: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”[5]
I ja i Ty, i każdy z nas niech zawsze czuwa, nawraca się i wierzy, bo nieznany dnia ani godziny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz